"Twórcy i spożywający – Każdy spożywający sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu zależy na nasieniu – Na tym polega różnica między wszystkimi twórcami i spożywającymi."
Friedrich Nietzsche
"Najbardziej podstawowym ludzkim prawem, oprócz prawa do życia, jest prawo do kontroli własnego umysłu, co oznacza prawo do samodzielnego decydowania, w jaki sposób będziemy badać świat wokół nas, jakie wnioski wyciągniemy z doświadczeń własnych i innych i wreszcie jak odnajdziemy sens życia naszego i nadamy mu cel." John Holt
"Twórcy i spożywający – Każdy spożywający sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu zależy na nasieniu – Na tym polega różnica między wszystkimi twórcami i spożywającymi."
Friedrich Nietzsche
Studencka rzeczywistość jest przygniatająca. Większość studentów nie zachowuje się poważnie i co za tym idzie wykładowcy nie traktują wszystkich studentów tak jak byśmy sobie tego życzyli. Wiem, zawsze są dwie strony medalu, ale co wam powiem to wam powiem ale wam powiem: wykładowcy na prywatnej uczelni inaczej zachowują się w stosunku do studentów niż na państwowej. Czy pieniądź zmienia rzeczywistość? Pod pewnymi względami czyni ją bardziej brutalną, czyli może bardziej rzeczywistą(?), a pod innymi prostą, normalną.
Załatwienie spraw w dziekanacie uczelnii państwowej jest skomplikowane i wymaga dużo samozaparcia, podziwiam tych którzy sobie z tym radzą, ja po ostatniej porażce poprosiłam koleżanke o dalsze manewry bo brakło mi sił. Nie dość, że godziny przyjmowania mają niekonwencjonalne i nie obchodzi ich czy pracujesz czy nie, nie dość, że stoisz w tej kolejce i modlisz się żeby nie zamknęły ci dwi przed nosem o wyznaczonej godzinie zamknięcia( często tak robią), to często mają mnóstwo pretensji i nie masz prawa się pogubić czy czegokolwiek od nich wymagać, wręcz czujesz się jak byś ty był dla nich, a nie one dla ciebie.
Natomiast dla odmiany na prywatnej dostałam syndromu uciekającej szczęki kiedy pani dziekan od spraw studenckich zaglądając do dziekanatu(gdzie mnie miło obsługiwano) zapytała o samopoczucie i okazała zmartwienie, słysząc, że źle się czuję, proponując szklankę wody.
Niech mnie dźwiczki ścisnął jeśli źle postrzegam przedstawioną wyżej rzeczywistość.
Egzamin, dyplom, pierwsza praca. I stało się. Jestem nauczycielką, oczywiście w przedszkolu, ponieważ nie widzę siebie w innej roli w tej chwili. Po tym pierwszym miesiącu muszę powiedzieć, że stały się rzeczywistością i moje obawy i moje marzenia względem tej pracy.
Dzieci. Przedszkole to czas nauki samodzielności, współzabawy z rówieśnikami. Mali ludzie starający się radzić sobie ze swoją rzeczywistością. Bo przyjście do przedszkola, zabawy, umycie rąk, zjedzenie, to ich codzienność która wcale nie jest łatwa. Jak emocjonalnie poradzić sobie z tym, że trzeba zostać bez mamy? Jak bawić się z dziećmi, być lubianym i zrozumianym? Jak zrobić siusiu bez pomocy mamy? Jak słuchać się pani jeśli wokół tyle dzieci i ciągle coś zajmuje twoją uwagę? Jak odkręcić ten wielgachny kran? W końcu, jak zjeść zupę żeby się nie wylało, albo żeby znów nie zostać ostatnim dzieckiem z pełnym talerzem? A pani tylko pośpiesza i ciągle chce by coś było zrobione raz dwa i to bez rozmów! Ech ciężkie to życie.
Pani. Tabun dzieci którymi trzeba mówiąc krótko - zarządzać. Tego dzisiaj nie ma, tamten ma katar, ten przyjdzie później, tamten nie pije mleka, a tego do niczego nie zmuszać. Pomieszanie z poplątaniem, organizacja z nauczaniem, wszystko wszędzie i to jak najprędziej.
Czy to może się udać... ?
“Oceny zatruwają edukacyjne środowisko” - twierdzi profesor Rancourt. “Trenujemy studentów, by byli posłuszni i próbowali czytać nam w myślach, zamiast być katalizatorem w ich procesie nauczania.”
Owa wypowiedź Kanadyjskiego profesora fizyki który sprzeciwił się ocenianiu studentów i wszystki z marszu wystawił A+ powraca do mnie w tym jakże trudnym okresie dla studenta. Letnia sesja zbliża się wielkimi krokami wycinając miesiąc(conajmniej) z życia studenta. Wszystkie książki które chciałabym przeczytać musze odłożyć na półke lub zwrócić do biblioteki ponieważ muszę zająć się wkuwaniem. I właśnie ten cytat bardzo trafnie opisuje rzeczywistość. Ponieważ uczenie się do kolokwiów i egzaminów polega na rozszyfrowaniu wykładowcy i formy egzaminu - jak to zrobisz to już połowa sukcesu. Druga połowa będzie wtedy gdy z książek i materiałów które przeanalizowałeś przez te kilka miesięcy musisz wyciułać na kartke zdania pozbawione kontekstu ale z konkretną wiedzą która podpada pod skrypt wykładowcy. Potem należy zebrać tą wyuzdaną wiedzę i wtłoczyć do głowy... i tak można zdać sesje. Szerze to jest przykre, ubliżające i łamiące psychicznie jeśli ktoś zwróci na to uwage, jeśli ktoś sam myśli, sam czuje.
Przypomniało mi się jak jeden z moich ulubionych wykładowców kiedyś po serii dosyć interesujących wykładów na które przychodzili tylko ci co chcieli posłuchać, zrobił egzamin który był parodią egzaminu i wszyscy dostali w miare dobre oceny. Na tym egzaminie pamiętam byłam tak wzburzona formą zaliczenia, że chciałam wyjść i oddać pustą kartkę na znak protestu. Nie mogłam uwierzyć, że tak się wszystkim totalnie upiecze niechodzenie i totalny brak zainteresowania tematem wykładów. Po jakimś dłuższym czasie zrozumiałam, że wykładowca ten postąpił podobnie jak profesor z Kanady. Tylko szkoda, że jego wykład pomimo interesującego tematu, był tylko zwykłym wykładem, interesującym, ale jak zwykle w biernej formie studenta mogłam mieć tysiąc pytań, wątpliwości, czasem nawet wypieki na twarzy z zainteresowania, ale wszystko to zostało we mnie, bo wykład to wykład - profesor wykłada stojąc nad tobą, student słucha siedząc pod nim- i tak omija nas spotkanie intelektualne do którego nigdy już nie będzie okazji. I tym różnił się od wykładów prof Rancourt.
Niedawno zakupiłam na allegro książkę nietanią, choć sprzed trzydziestu lat, a na pierwsze stronie widnieje napis Please return to .... i numer teleofonu pisane chyba przez jakiegoś anglika. Nigdy nie spodziewałam się, że dorwe takie cudeńko pomimo, że stara to jak na moje zainteresowania jest na czasie ( co jest poniekad przygnębiające, bo to znaczy, że jestem co najmniej 30lat do tyłu niż zachód). Tytuł? SUMMERHILL: for and against. Autorzy? Znane nazwiska głównie w ameryce i nie tylko: John Holt, Poul Goodman, Erich Fromm i wielu innych. Cel książki zawarty w tytule, autorzy poszczególnych rozdziałów wypowiadają swoje zdanie na temat summerhill w czasie kiedy w Ameryce był bum na książke A.S. Neilla o swojej szkole. Pomimo, że w tytule napierw jest "for" książka zaczyna się artykułem który jest "against".
Zastanawia mnie dlaczego wybieram sobie tematy do zainteresowań o których akurat trudno co kolwiek znaleść. Summerhill... Ma ktoś do odsprzedania książke jedyną o niej wydaną w polsce? Podarowałabym mojej bibliotece ponieważ jest za młoda i nie załapała się na ostatnie wydanie, bo wydawnictwo nie ma już ani jednej do sprzedania, a na allegro jej cena dochodzi do 75 zł :/
Nie wiecie co to Summerhill? Nie możliwe! To trzeba wiedzieć! Na ich stronie jest kilka zdań które świetnie opisują sprawe:
Imagine a school...
Where kids have freedom to be themselves...>
Where success is not defined by academic achievement but by the child's own definition of success...>
Where the whole school deals democratically with issues, with each individual having an equal right to be heard...>
Where you can play all day if you want to...>
And there is time and space to sit and dream...>
...could there be such a school?
A.S. Neill's Summerhill >
Czy trzeba coś jeszcze dodawać?
W zeszłotygodniowym Newsweeku pojawił się artykuł o niemieckiej rodzinie która walczy ,czy raczej lepszym określeniem było by stawia bierny opór, nie posyłając swoich dzieci do szkoły. Rodzice są wielostronnie wykształconymi osobami które z powodu głównie przekonań religijnych nie akceptują społeczności szkolnej mającej przecież taki duży wpływ na dziecko. Myśleli o emigracji do kraju o większej wolności edukacyjnej, lecz brak im środków. Choć mieszkają w małej wsi dzieci ich dzieci udzielają się jako skauci, należą do klubu pływackiego starsi synowie do ochotniczej straży pożarnej. Niemiecki państwo jako jedno z niewielu nie daje możliwości edukowania dzieci na własny sposób. Ja szczerze mówiąc od razu pomyślałam sobie " no tak, to znaczy, że w Polsce nie jest tak źle", bo przecież u nas można edukować dzieci w domu, z tym małym przykazaniem, że trzeba zawrzeć treści programu nauczania szkolnego w owej edukacji. Co mocno ogranicza no ale...
Przeciwnicy edukacji domowej mają zazwyczaj argument - brak kontaktów z rówieśnikami, brak samodzielności z powodu ciągłego przebywania z rodzicami.
Kiedyś na MTV(amerykańskim) oglądałam program o wymianie mam w rodzinach( dwie rodziny o często zupełnie innym poglądzie na życie na dwa tygodnie zamieniały się mamami), jedna z rodzin występujących w tym programie miała Mamę która nie pracowała, zajmowała się domem i właśnie uczyła dzieci w domu. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że rodzice byli swego rodzaju naturalistami i byli zafascynowani światem rycerskim. Powodowało to brak telewizora i wszelkich sprzętów w domu, rodzina sama robiła sobie ubrania, jadła starodawne potrawy i dzieci były uczone nauk przyrodniczych oraz humanistycznych, a także rzemiosła. W sumie to i w tym nie było by nic tak bardzo dziwnego gdyby nie to, ze nastoletnia dziewczyna i chłopak nie mieli znajomych, i co się okazało w tym programie, nie potrafili nawiązywać kontaktu z ludźmi. Po zamianie Mama z drugiej rodziny o zupełnie przeciwnych zapatrywaniach zakupiła rodzeństwu komórki i wysłała do szkoły(wszystko na dwa tygodnie). Okazało się, że konfrontacja ze społecznością rówieśników była dla nich trudna, ale korzystna. Rodzice z tej rodziny tak bardzo chronili swoje dzieci i sami również społecznie byli na uboczu, że cała ta sytuacja nie wpływała pozytywnie na obraz edukacji domowej. Z drugiej strony innym razem występowała tam rodzina która była bardzo mocno związana z subkulturą punkrockową. Dzieci w tej rodzinie miały zespół rockowy. Przez ich dom przewijał się ogrom ludzi związanych z ową subkulturą i wszyscy mieli image podobny do Merlina Mansona. W tym domu również postawiono na edukacje domową i pokazana była ogromna troska i opiekuńczość rodziców.
Rok temu brałam udział w konferencji poświęconej Edukacji Demokratycznej gdzie spotkałam chłopaka który był edukowany domowo, tzn w gruncie rzeczy nie domowo a światowo, ponieważ często wyjeżdżał z mamą na wycieczki do różnych krajów biorąc namiot i mając środki na oszczędne podróżowanie. Nie pamiętam czy przypadkiem nie podróżowali nawet stopem. W każdym razie był on oczywistym przykładem na elokwentnego, społecznego nastolatka o bardzo dobrym przygotowaniu edukacyjnym.
Spór między państwem który chce ukształtować ludzi na "dobrych obywateli", a rodzicami którzy chcą sami stanowić o tym jak edukować swoje dzieci będzie chyba trwał zawsze. Demokratyczne rozwiązania na pewno trzeba sobie wywalczyć. Państwo jasno stawia ramy wolności w tym temacie. Tylko czy ma do tego prawo? Co to jest równość? Gdzie jest granica stawiania drugiemu człowiekowi granic?
Koniec semestru, trzeci rok studiów, mamy ocenic pozytywy i negatywy uczelni. Patrzę w jaśniejącą białą kartkę i... Pusto. Na pierwszym roku napisałam sobie mnóstwo rzeczy dobrych i złych które widzę w mojej uczelni, i tych związanych z nauczaniem, i z organizacją. A teraz? Teraz to bym im najchętniej napisała, żeby nie zmieniali nic ponieważ są najlepsi. Nigdy nie sądziłam, że można mieć doczynienia z tak kompetentnymi ludźmi i dobrymi wykładowcami. Nigdzie nie widziałam ludzi którzy tak chcą i się starają aby było dobrze. Każdy ma wady i popełnia błędy, ale bycie na tyle silnym by się nie bać je popełniać wzbudza we mnie szacunek.
Zawsze miałam złe doświadczenia z nauczycielami, zawsze mi się wydawało, że system jest straszny, bo nie można go zmienić i trzeba się do niego dostosowywać. Dzięki ich podejściu zobaczyłam, że system należy dostosowywać do siebie i nie być anty, ale działać lub być anty ale twórczo.
Jedyną rzecz o zabarwieniu lekko negatywnym gdzieś ukradkiem bym przemyciła, aby bardziej (wogóle) doceniali tych którzy nie przychodzą dla oceny na wykłady czy zajęcia tylko z zainteresowania tematem, doceniali nie stopniem czy zaliczeniem, ale może wspólną dyskusją na tematy omawiane na zajęciach.... gdzieś przy... kawie? Czy na prawdę to takie straszne pogadać ze studentem? Czy to okropne dać pole by mógł postawić pytania które go nurtują? Czy ten laik-student z wypiekani na twarzy słuchający o tym co wydawało mu się, że on jeden na świecie myśli, a tu wielku profesorus podaje stos książek na ten temat, nie zasługuje na chwilunie uwagii? Czy wy nauczyciele wiecie wogóle o tym, że my myślimy? To tyle tych bredni. Salut
I bum! Ale nie, czytam dalej, odgarniam napastliwe myśli " Odnosząc to do procesu edukacyjnego, musimy pamietać, że jest on sekwencja świadomych i celowych czynności nauczyciela i uczniów." I znow BUM! Coś mnie odrywa od czytania, karze się śmiać i myślę i powracam do poprzedniego zdania i czytam wyraz po wyrazie. I nie mogę odpędzić się od pytań, czy na prawde? C A L K O W I T E J D O W O L N O S C I D Z I A L A N... na pewno nie można? nie da się? to nie miało by sensu? Dokańczam zdanie W I N S T Y T U C J I E D U K A.... no tak w instytucji pewnie nie, bo to przecież poważna sprawa, miejsce specjalnie stworzone do tego by edukować... Edukator... O zgrozo! To będę ja!!
Tak tak! jesteś studentką pedagogiki!!O tak!! Za pół roku bedziesz nauczycielką! Będziesz pracowała z programem, wypełniała godziny z życia dzieci sensownymi i bardzo potrzebnymi zadaniami, ćwiczeniami. Po to właśnie wzięłaś i czytasz tą ksiażkę! Aby może sama zagłębiać się w system tworzenia programu... A A A A !!!