sobota, 13 października 2012

Komentarz do słowa inspirującego

W obecnym czasie słowa Illicha nabierają dla mnie innego znaczenia niż kiedy pierwszy raz czytałam cytat z posta poniżej. Szkoła dawno przestała być źródłem zdobywania wiedzy i umiejętności. Nawet przy nauce pisania i czytania małych dzieci szkoła nie jest głównym miejscem zdobywania tych umiejętności. Więcej zależy od zaangażowania rodziców czy dziadków, od ilości książeczek które ma w domu czy własnej ciekawości znakami graficznymi. W przedszkolu czy szkole sprawdzamy tylko co dzieci już umieją i próbujemy nadążyć za ich rozwojem. Oczywiście jest mnóstwo dzieci które potrzebują instytucji, żeby nabyć te podstawowe umiejętności, ale nie jest to już regułą.
Każdy kto chce może stać się edukatorem małego dziecka, dostęp do materiałów jest bogaty. I widać to po dzieciach bardzo. Jeśli rodzic chce żeby dziecko pięknie mówiło i się wypowiadało, to jest w stanie to realizować. Jeśli rodzic chce żeby liczyło do 10, stu czy tysiąca a nawet po angielsku, to jest wstanie je tego nauczyć. Bardzo dużo zależy od tego, co rodzic chce. Przedszkole jest od tego by sprawdzić czy dziecko dobrze się rozwija, czy się uspołecznia, czy mniej więcej ma umiejętności, które powinno mieć w danym wieku.
Instytucja zewnętrzna w obecnych czasach jest w stanie w pewnym ramach (podstawie programowej) zebrać tłum ludzi w tym samym wieku i mniej więcej próbować określać ich wiedzę i umiejętności, które kiedyś były potrzebne. W molochowej szkole można mieć dobre wyniki edukacji dzieci jeśli uczy się ich prostych rzeczy tzn. właśnie jakiegoś rodzaju liczenia czy definicji. Ale jeśli chcemy zacząć uczyć dzieci myśleć, wnioskować, wypowiadać sądy, to nie jest już tak łatwo. Indywidualne podejście w 25 osobowej klasie nie istnieje. Nie można skupić się na jednym dziecku, wiedzieć w jaki sposób uczy się najlepiej i pomagać mu rozwijać jego umiejętności. Wszystko co dzieje się w dzienniku, programach, metodykach i scenariuszach jest skierowane do bliżej nieokreślonej grupy w danym wieku z mniej więcej wiadomymi umiejętnościami (ten sobie z zadaniem poradzi, tamtemu pomoże kolega z ławki, a ten to wiadomo, przesiedzi i wyjdzie, bo co mu zrobić).
Myślę, że illich zauważył problem naszych czasów, a nie problem sposobu edukacji. Problemem naszych czasów jest to, że szkoła nie jest już potrzebna w ogóle w takiej postaci w jakiej istnieje. Obecnie nie uczymy już dzieci podstawowych umiejętności, zmieniły się obszary, które mamy rozwijać u dzieci. Mamy uczyć współpracy, kreatywności, i wszystkiego co wymieniłam wcześniej. W takim postrzeganiu szkoła nie powinna być już miejscem, w którym zdobywamy wiedzę na dane tematy, tylko miejscem w którym uczymy się wykorzystywać materiały, które są ogólnie dostępne. Nierealnie tworzony świat podręczników i zadań, który był kiedyś potrzebny - teraz nie ma racji bytu. Teraz wszystko ma być oparte na przykładach z życia i doświadczaniu, obserwacji. A więc powinno opierać się na realnych rzeczach, a nie wymyślaniu nierealnych zadań.
To mierzenie o którym pisze Illich mnie przeraża. Nie rozumiem dlaczego, szkoła miałaby mieć taką jakąś szaloną wartość i miałaby stwierdzać jaki ktoś jest. Szkoła ma być narzędziem do wzrastania mniejszych ludzi, do socjalizacji i nabywania nowych umiejętności. A jakie to konkretnie będą umiejętności i czy będzie wiedziało co to jest jezioro polodowcowe, to powinno zależeć od jego zainteresowań. Zmuszanie dzieci do uczenia się konkretnych rzeczy, które uważamy za ważne dawało dobre wyniki przy nabywaniu podstawowych umiejętności jak pisanie, czytanie, liczenie. Teraz już nie.
Dzieci nie powinny być mierzone miarą szkoły. Oceny nie powinny mierzyć dzieci jako osoby. Popełnianie błędów jest naturalnym stanem rzeczy. Nie strach przed ocena powinien wypełniać dzieci, a ciekawość. Tylko to wcale nie jest proste znaleźć tematy, które interesują dzieci. To jest bardzo trudne. Ale możliwe.